Page 173 - Gawenda_PRESS
P. 173
Inowrocław – Płock, ale ostatecznie wylądował w Toruniu, bo zachciało
mu się oglądać z powietrza przejeżdżający właśnie Wyścig Pokoju. Po-
tem zabrakło czasu i… noszenia.
Do końca roku szkolnego latał tylko w niedziele i trenował z my-
ślą o zdobyciu ostatniego warunku do Złotej Odznaki Szybowcowej,
t.j. przewyższenia 3000 m. Kiedy przyszły wakacje otworzyła się taka
możliwość. Podpisał z aeroklubem umowę o pracę w charakterze in-
struktora. Pracował cały boży dzień. Wstawał o czwartej rano, a o piątej
zaczynały się loty. Wracał do domu po 22-giej. Pracował przez wszyst-
kie dni tygodnia łącznie z niedzielą. Było ciężko, takie wakacje, ale to
był Wiesiek Cygański. On to kochał i znosił bez szemrania, a nawet
z przyjemnością! Bo on się do tego urodził. Trwał kurs Lotniczego
Przysposobienia Wojskowego. Instruktorzy byli zapracowani.
Jednakże w dniu 2 sierpnia przeżył jedną z tych przygód życia, któ-
rych się nie zapomina. Wystartował na Musze i wyczepiwszy się na wy-
sokości 400 m dostał się w tak silne noszenie, że przyrządom skończy-
ły się skale. Z miejsca miał 30m/sek. Potem już tylko rosło i rosło. Im
wyżej tym niebezpieczniej. Już miał dookoła siebie lód, co znaczyło, że
jest w najwyższej partii chmury. Cały czas leciał na przyrządach, ziemi
nie było widać. Niezbyt lękliwy Wiesiek po jakiś czasie, kiedy szybkość
wznoszenia stale wzrastała, zaczął się bać. Już nawet myślał o tym czy
szybowiec wytrzyma tę próbę. Wyobrażał sobie, że może stracić skrzy-
dła. Szybkość, oblodzenie, pilotaż na przyrządach, które odmawiały
posłuszeństwa, stwarzały sytuację grozy. Nigdy dotąd nie przeżył ta-
kiego ciągu w górę! Zastanawiał się jak temu zaradzić. Zawodziły wy-
próbowane dotąd sposoby. Wreszcie „wyprysł” szczęśliwie z chmury
i zobaczył na krótko ziemię. Znalazł się na plecach i w locie nurkowym.
Wyszedł z tego i po wylądowaniu długo nie mógł dojść do siebie. Kie-
dy odczytano wskazania przyrządów okazało się, że zabrakło mu 100
metrów do spełnienia warunku. Uzyskał potrzebne przewyższenie, ale
barograf nie zdążył tego zapisać. Wtedy już nurkował…
Następną próbę podjął za kilka dni. Niestety najpierw zawiódł za-
krętomierz i musiał lądować, a powtórny start z nowym przyrządem
nie przyniósł takich noszeń jakich się spodziewał. Pogoda się zepsuła
– zamglenie i deszcz. Zniosło go za Wisłę i musiał przymusowo lądo-
wać, w dość dramatycznych okolicznościach, na podmokłej łące w Ju-
liszewie koło Gąbina. Na lotnisko wrócił z Muchą rozłożoną na części
i przyciągniętą za samochodem na wózku. Ot, życie szybownika! Ale
171