Page 178 - Gawenda_PRESS
P. 178
3 m wznoszenia, kazałem włączyć zakrętomierz i przejąłem stery. No-
szenie w chmurze wzrosło do 6 m/s i było rozległe. W niegłębokim krąże-
niu, z przechyleniem do 30 stopni, po kilkunastu minutach przekroczyłem
5000 m. Noszenie osłabło, ale było nadal rozległe i spokojne. Zdawałem
sobie sprawę, że na tej wysokości bez tlenu nie możemy długo przeby-
wać, ale byłem na granicy swego wyczynu. Czy barograf zapisał przebieg
lotu? Jak to sprawdzić? Żeby do niego dojść trzeba odsunąć osłonę tylnej
kabiny i dostać się do bagażnika. Lot jest spokojny, ale w chmurze nigdy
nie wiadomo, czy nagle nie znajdę się na plecach. Nie wytrzymałem. Ka-
załem Staśkowi przejąć stery, a sam wypiąłem się z pasów. Jeśli wylecę
poza kabinę to mam spadochron. Kabina jest ciasna, ze spadochronem
się nie wykręcę. Zdjąłem więc spadochron. Teraz byłem już zupełnie bez-
bronny. Odwróciłem się i odsunąłem owiewkę kabiny. Sięgnąłem ręką do
bagażnika i zabrałem torbę z barografem. Założyłem spadochron i zapią-
łem pasy. Stasio spisał się na medal. Gdyby nie zapanował nad szybow-
cem – lepiej nie myśleć co by było, po prostu udało się. Wyjąłem barograf
z torby. Ramię rysika piszącego po bębnie wyszło poza bęben i zaklinowa-
ło się w obudowie. Po prostu ten barograf miał zakres użyteczny tylko do
wysokości 4000 m, a my byliśmy na 5500. Rysik wyjechał poza skalę. Nici
z zapisu i nici z diamentu. W tej sytuacji nie było sensu kontynuować lotu.
Włożyłem barograf do torby i umieściłem we wnęce prawego skrzydła.
W tym momencie Staśkowi zrobiło się niedobrze, zaczął wymiotować.
Postanowiłem jak najprędzej opuścić chmurę. Ustaliłem kurs na lotnisko
i z prędkością 90 km/h poleciałem po prostej. Wiedziałem, że opuszcza-
jąc środek chmury natknę się na turbulencję. Turbulencja nie była sil-
na, nie takie rzucania przetrwałem. W pewnym momencie poczułem, że
coś blokuje mi drążek sterowy. Chwileczkę – pomyślałem – nie wpadać
w panikę. Trzeba najpierw się rozejrzeć. Może chory Stasiek coś zabloko-
wał. Rozejrzeć się nie zdążyłem. Rozległ się potężny huk, osłona kabiny
rozprysła się na kawałki, a w nas lunęła fontanna wody z kawałkami
lodu. Stasiek nie ruszał się. Zacząłem krzyczeć, aby skakał, ale w tych
warunkach byłem pewien, że nie słyszy. Postanowiłem do niego dojść,
wypiąć go z pasów i otworzyć spadochron, resztę zrobi pęd powietrza.
Musiałem najpierw sam odpiąć pasy, ale nie mogłem podnieść rąk, były
zbyt ciężkie. Wrak szybowca spadał wirując, a ja siłowałem się z własny-
mi rękami. Widziałem jak z wysiłku drętwieją mi palce. Kompletnie wy-
czerpany poddałem się. Czułem się jak w wirującym bębnie. Siła odśrod-
kowa przycisnęła mnie do fotela, ręce do kolan i byłem jakby związany
176