Page 179 - Gawenda_PRESS
P. 179



niewidzialnym powrozem. Wtedy nagle przyszło olśnienie. Jeśli nie moż-
na rąk podnieść, to może dam radę sunąć je po ciele do góry. Z trudem,
ale poszło. Wypiąłem się z pasów, przesunąłem ciało do burty i oparłem
na niej ręce. Teraz podciągnąłem się z równoczesnym wyprostowaniem
nóg. Wyleciałem jak z procy. Przez ułamek sekundy widziałem, ginący we
mgle, wrak szybowca. Bez jednego skrzydła i bez ogona. Kadłub ukręcony
tuż poza skrzydłem. Pomyślałem, że skoro zostałem odrzucony w bok, to
mogę otworzyć spadochron i nie grozi mi zderzenie. Wyciągnąłem uchwyt
spadochronu i zawisłem pod białą czaszą. Byłem w krótkich spodenkach
i w letniej koszuli, a wokół mnie szalała śnieżyca. Śnieg gromadził się na
czaszy spadochronu, poza koszulą i na kolanach. W pewnym momencie
zauważyłem spadający koło mnie ster kierunku oderwany od stateczni-
ka pionowego, wyprzedził mnie i zginął we mgle i śnieżycy. Za moment
przeleciała obok, w śnieżnej zamieci, torba spadochronowa. Zacząłem
marznąć. Odgarniałem rękami śnieg z kolan i nie byłem pewien, czy lecę
do góry, czy opadam w dół. Spadochron ma opadanie własne 5 m/s. Jeśli
znajduję się w 6 metrowym wznoszeniu, to zamiast do dołu mogę jechać
do góry z prędkością 1 m/s. Jeżeli nie umrę z wychłodzenia, to na wyso-
kości z braku tlenu. Aby zwiększyć opadanie spadochronu wykonywałem
t.zw. głębokie ślizgi. Podciągałem się na linkach, w ten sposób czasza ule-
gała deformacji zmniejszając swoją powierzchnię. (…) Nagle wokół mnie
rozbłysło jasne światło, równocześnie usłyszałem przeciągły odgłos. Nie
pojedynczy trzask wystrzału lecz jak by dudnienie czegoś spadającego.
Tego tylko brakowało. Byłem w chmurze burzowej. Jeśli nie zamarznę
i nie umrę z braku tlenu, to zabije mnie piorun. Szybownictwo zna takie
przypadki. (…) Na szczęście burza, w której się znalazłem, nie była silna.
Kilka błyskawic, kilka grzmotów, wyszedłem również ze strefy śnieżycy.
Zrobiło się jak by cieplej. Mgła wokół mnie zaczęła rzednąć i ujrzałem
pod sobą miasto. Następna obawa i następny etap walki o życie. Jeżeli wy-
ląduję na dachu wysokiego bloku, a spadochron ściągnie mnie na ziemię
to bezwładnie spadnę na ulicę i się zabiję. Z boku zauważyłem charak-
terystyczny komin Zakładów Mięsnych. Spadochron nie szybowiec, dale-
ko nie odlecę, ale tam przynajmniej niższe są budynki. Płytkimi ślizgami
odjechałem z nad wysokich domów i zawisłem nad zakładem. Jak lufa
koszmarnej armaty z czarnym wylotem, mierzył we mnie potężny komin.
Jeszcze jeden ślizg i oto jestem nad budynkiem. Ostatnie metry i ostatnie
sekundy. Pociągnąłem ostatni ślizg, aby nie spaść na dach. Dach został
z boku, ale znacznie wzrosła prędkość lądowania. Ląduję na drzewie.



177
   174   175   176   177   178   179   180   181   182   183   184