Page 160 - Gawenda_PRESS
P. 160



Dyrektor Kowalczyk został usunięty ze stanowiska i z pracy, za brak
czujności nad wychowaniem ideologicznym młodzieży. Także nasze-
go Wieśka, którego jednak zaczęli w internacie odwiedzać różni obcy
panowie, wypytując o kolegów i przyjaźnie. Zdał sobie sprawę, że jest
inwigilowany i był oszczędny w słowach. W pierwszym miesiącu nauki
miał trzy takie wizyty. Uważał, że jest zostawiony na przynętę i czekał,
aż wreszcie go aresztują.
W szkole nauka szła bezproblemowo. W końcu powtarzał już po-
znany wcześniej materiał. Teraz klasówki i odpowiedzi miał bezbłęd-
ne. Ale nie cieszyło go to zbytnio. Robił co do niego należało, lecz czuł
się osamotniony. Najlepsi koledzy odeszli. Na ich miejsce przyszli nowi,
z którymi jakoś nie mógł, a może i nie chciał nawiązywać bliższych kon-
taktów. „Praktycznie zostałem sam” – zamyka rozdział swoich wspomnień.
Zawsze poddawał się nastrojowi Święta Zmarłych. W tym roku
szczególnie, kiedy czuł się taki osamotniony. „Z cmentarza wracałem
smutny lecz nie przygnębiony – wspomina – Myślałem o kolegach, którzy
poszli w świat o swym przyszłym życiu, o niespełnionych jeszcze marze-
niach. Co będę robił po zdaniu matury? Gdzie iść dalej? Gdzie szukać
szczęścia? Gdy wchodziłem do budynku szkolnego byłem jeszcze uczniem.
Gdy za kilkanaście minut zeń wychodziłem w towarzystwie dwóch wyso-
kich panów, byłem już więźniem.”
Pierwsze przesłuchanie nastąpiło zaraz po aresztowaniu. Bał się, że
zostanie pobity, ale nic takiego nie nastąpiło. Stojąca na biurku lam-
pa, skierowana wprost w jego oczy, kryła cień przesłuchującego funk-
cjonariusza. Nastąpiło ustalanie personaliów i pytanie, czy wie za co
został aresztowany. Odpowiedział bez wahania – „Wiem”. Te same py-
tania zadawane wielokrotnie, te same odpowiedzi, no i jeszcze raz od
początku. Nie przyznawał się do niczego. Oddał kolegom znalezione
granaty i na tym koniec. Przesłuchanie trwało do rana. Był już zmę-
czony. Śniadanie, gorzka zbożowa kawa i pajda razowego chleba, nie
przypadły mu do gustu. Milicjant, który po niego przyszedł poradził
mu jednak, aby zabrał chleb ze sobą. „Jeśli nie jesteście głodni dacie
kolegom w celi. Jeszcze wam podziękują”. Z komendy milicji zabrano go
do więzienia, przebrano w więzienny strój i osadzono w wieloosobowej
celi. Współwięźniowie zjedli chleb natychmiast. Po kilkunastu dniach,
w towarzystwie dwóch konwojentów, został przewieziony pociągiem
do Warszawy. Osiadł w więzieniu karno – śledczym przy ulicy Ratuszo-
wej na Pradze. Miało ono ksywę „Toledo” i dziś nie ma po nim śladu.



158
   155   156   157   158   159   160   161   162   163   164   165