Page 151 - Gawenda_PRESS
P. 151



wiedział się, że najsympatyczniejszy z ich czwórki Andrzej Łapicki zgi-
nął wraz z innymi chłopcami przy rozbrajaniu pocisku artyleryjskiego.
Tego roku zima była mroźna i śnieżna. Po Bożym Narodzeniu zawie-
szono nawet lekcje w szkołach bo temperatura spadla do trzydziestu
stopni poniżej zera. Mróz był siarczysty. Ojciec, dorabiając do pen-
sji, prowadził w domu prywatną praktykę lekarską. Było to możliwe,
bo miejscowe władze uważały go za „swojego człowieka”. Pamiętano
z czyjej poręki dostał posadę, na której siedział. Kiedy w drugiej poło-
wie stycznia przyszły wybory, ojciec dostał propozycję nie do odrzuce-
nia, uczestniczenia w Komisji Wyborczej. Napatrzył się tam na różne
szwindle, sprzyjające nowej władzy, o których opowiadał potem ma-
mie, a które Wiesio podsłuchał. Duży udział w tym wszystkim mieli
ludzie pochodzenia żydowskiego, co mocno utkwiło w jego pamięci.
Nie mógł zrozumieć czemu ci ludzie, z którymi w takiej zgodzie żyli na
Podlasiu, i którzy historycznie znaleźli w Polsce swój dom, teraz byli na
obcych usługach przeciw narodowi polskiemu. Kiełkowała w nim nie-
chęć do nich. Miarkę przebrało niesłuszne oskarżenie go przez wysoko
postawionego Żyda o coś, czego nie zrobił. Pożalił się swemu przywód-
cy Mariuszowi Mianowskiemu. Ten podjął szybką decyzję: „Niesłusznie
oberwałeś. Wybijemy mu szyby!”
Tak rozpoczęła się akcja, która trwała ponad pół roku. Mariusz
dobrał na miejsce Andrzeja Łapickiego innego kolegę i nadal było ich
czterech. Akcje były wykonywane planowo z rozeznaniem, przygoto-
waniem i wyznaczeniem dróg ucieczek. Milicja zaczęła zastawiać na
nich pułapki i wreszcie, za którymś razem, zostali schwytani. Zamknię-
to ich w areszcie i poddano przesłuchaniom. Mimo posądzenia o anty-
semityzm przez jednego z funkcjonariuszy „pochodzenia żydowskie-
go”, polski oficer zlekceważył to oskarżenie („Co wy tam towarzyszu
chrzanicie! Jaki antysemityzm? To jest zwykła chłopięca fantazja. Ja
w ich wieku nie tylko okna tłukłem, ale i wystawy.”) W ten sposób im się
upiekło. Rodzice musieli zwrócić koszty poniesionych strat, ale szkoła
zachowała się bardziej ostro. Usunięto ich wszystkich dyscyplinarnie.
Chodzili już do klasy siódmej! A, że ojcu także zaczął się palić grunt
pod nogami, gdyż dostał właściwie ultimatum: albo zapisze się do partii
i utrzyma stanowisko, albo… Zaczął szukać innej pracy. Jego działal-
ność w AK w każdej chwili mogła wyjść na jaw.
Droga życia zaprowadziła ich do Płocka. Tutaj ojciec znalazł pra-
cę w Ośrodku Zdrowia w Sikorzu, odległym od miasta o czternaście



149
   146   147   148   149   150   151   152   153   154   155   156