Page 131 - Gawenda_PRESS
P. 131



James Malony, bo to on był właśnie, posiadał udziały w dużym sklepie
samoobsługowym. Znajdowały się pod nim przestronne piwnice, które
doskonale mogły by się nadawać na dyskotekę. Od jakiegoś czasu tego
typu lokale robiły furorę w USA. Ta myśl nie dawała Jamesowi spokoju.
Zaproponował Jankowi wejście w ten interes.
Zumbach nie palił się do tego typu działalności. Znał ją podobnie
jak produkcję artykułów kąpielowych typu frote. Miał duże wątpliwo-
ści, czy inwestować w nieznaną sobie działalność.
Po dalszych namowach i przemyśleniach zdecydował się jednak,
zrezygnowawszy z kierowania zakładem w Chartres. Założył z Jame-
sem bar-dyskotekę „Club Saint-Florentin”. Okazało się, że klub odniósł
sukces! Przyjął się i miał frekwencję. Wadą w tej działalności było to, że
James „mobilizował” do współpracy coraz większą rzeszę znajomych
i grono udziałowców przedsięwzięcia rozrastało się niepomiernie. Każ-
dy z nich chciał być ważny i mieć coś do powiedzenia. Janowi Zumba-
chowi zupełnie to nie odpowiadało. Wytrzymał dwa lata.
W końcu 1956 roku nadarzyła się okazja. Za pośrednictwem jed-
nego z dawnych lotników poznał pana Maurice’a Bataille’a, właściciela
firmy Potel et Chabot, utrzymującej w Paryżu sieć najbardziej znanych
sklepów delikatesowych. Ten zamierzał właśnie otworzyć restaurację
przy Placu Etoile. Zumbach zaproponował mu, aby w jej piwnicach
otworzyć dyskotekę. Rozmówca zgodził się. Tak więc, bez większych
strat, Zumbach przeniósł tutaj swoją działalność i w początkach roku
1957 uruchomił lokal. I to przedsięwzięcie okazało się dochodowym
sukcesem! Do tego stopnia, że otworzył całkowicie własną restaurację
przy ulicy Quentin-Baudiart.
„Koło prawie się zamknęło – wspomina – Moi klienci i przyjaciele po
zjedzeniu posiłku u mnie, resztę wieczoru mogli spędzić w Club de l’Etale”.
Miał mało ruchu, dobrze jadł i tył. Próbował nawet z tym walczyć.
Wspomina, że: „martyrologia ta trwała do 1961 roku”.
Któregoś dnia, uprzedzony telefonem, zjawił się u niego dawny zna-
jomy, który przyprowadził pilota, weterana wojny – jak on. Przy butelce
dobrej whisky, potoczyła się rozmowa o lataniu i lotnictwie w ogóle.
Z długiej rozmowy nic jednak nie wynikało. Zumbach zapamiętał, że
było to 4 stycznia 1962 roku i, znając trochę ludzi, nabrał przekonania,
że facet przyszedł na zwiady.
Po kilku dniach nowy znajomy pojawił się znowu. Bez owijania
w bawełnę oświadczył, cytuję za książką Jana Zumbacha:



129
   126   127   128   129   130   131   132   133   134   135   136