Page 193 - Gawenda_PRESS
P. 193
Z radością stwierdziłem, że znalazłem się wśród rówieśników. Moim
jedynym oporem, jaki miałem przed wyborem tej szkoły (szkoły mego
ojca Wacława, absolwenta z 1928 roku), był wiek chłopców, a właściwie
dorosłych mężczyzn, którzy z powodu wojny z opóźnieniem kończyli
szkołę średnią.
– Ja tam nie będę chodził, bo tam są uczniowie, co się golą! – oświad-
czyłem zaskoczonej mamie.
Przełamała jednak mój opór przekonując, że ja sam już niedługo
będę musiał zapoznać się z brzytwą. (…)
W mojej VIII b było nas 48 uczniów w tym 6 dziewcząt. Na szczę-
ście znaleźli się wśród nich koledzy z podstawówki „u Perneja”. Przy-
szedł Stefan Kołodziejski, Andrzej Pawłowski, Jurek Niewiadomski oraz
dziewczęta Zosia Żółtowska, Agnieszka Chmurzyńska, Halina Piasecka
i Alina Rogozińska. Razem poczuliśmy się pewniej w nowym środowi-
sku. Początkowo onieśmieleni, później rozbrykani do granic niemożli-
wości. Szczególnie chłopcy wpadali na coraz to nowe pomysły. Nauczy-
ciele nie mogli nas opanować. Po starszych i bardziej zrównoważonych
uczniach, przyszły rozbawione i rozkrzyczane młokosy. Wychowawcy
zmieniali się jak w kalejdoskopie. Pamiętam, że przez jakiś czas był na-
szym wychowawcą również ksiądz prałat Roman Fronczak! Ale i on nie
dał rady. Nie dała także rady, znana z twardego podejścia do uczniów,
pani Feliksa Kowalska od WF, której syn Janusz był między nami. (…)
W końcu Rada Pedagogiczna podjęła salomonową decyzję: zosta-
nie utworzona trzecia klasa ósma! I będzie tak: VIII a – dziewczęta,
VIII b – chłopcy i VIII c – koedukacyjna. I tak się stało. Z dwóch klas
powstały trzy. Liczebność uczniów w klasach spadła. Znalazłem się
w męskiej klasie VIII b. VIII c poszła na pierwsze piętro, a my i dziew-
czyny zostaliśmy na parterze. Do dziś pamiętam moje sale lekcyjne:
VIII b – pierwsza na prawo, IX b – druga na prawo, X b – ostatnia po
lewej stronie, przy wieży i XI b – ostatnia po prawej, także przy wieży.
Wychowawczynią naszej klasy została pani Józefa Brudnicka. Szyb-
ko otrzymała przydomek „Brudnica”, a później „Ziutka”. (…) Początko-
wo baliśmy się naszej wychowawczyni. Była bardzo energiczna, uczy-
ła łaciny i nie patyczkowała się z nami. Dzielił nas ogromny dystans
i nieufność. Ona spodziewała się w każdej chwili jakiejś niespodzianki
z naszej strony, a my zbyt surowej oceny i wezwania do szkoły rodzi-
ców. Trwało to dość długo, jednak z czasem zaczęliśmy się docierać.
Poznawaliśmy ją, wiedzieliśmy co lubi, a czego nie i trzeba przyznać, że
191